Obóz, ojców z dziećmi zorganizowany przez Stowarzyszenie Ojcostwo Powołaniem na polu biwakowym przy Jeziorze Głębokim obok Międzyrzecza w dniach 23-26 czerwca 2023 roku był pełny niezapomnianych przygód i wspólnych przeżyć. Tematem naszego obozu było 10 maj 2023. synów, jak również dla osób pracujących na co dzień z rodzinami, w których ojcowie mają problemy z synami i nie tylko. Porównanie prowadzono w ramach analizy: a) samooceny zachowań osobowościowych ojców w stosunku do synów, b) oceny ekspertowej synów zachowań osobowościowych w stosunkuojców do synów, 195 views, 6 likes, 0 loves, 0 comments, 2 shares, Facebook Watch Videos from Aspekty - Niedziela zielonogórsko-gorzowska: Lesław Barczyński z Katolickiego Stowarzszenia Ojcostwo Powołaniem o Dwie myśli na dobranoc o promowaniu zbiorkomu kosztem aut - tym razem bez uzasadnień, same tezy: 1. Ten trend w finale zmniejszy mobilność mam/ojców z dziećmi. 2. Ten trend idący wraz z masowym imigracjonizmem w finale obniży poziom bezpieczeństwa zwykłej większości społeczeństwa. 05 Nov 2022 22:03:44 Na stronie Wakacje.pl można znaleźć oferty z ponad 100 renomowanych i sprawdzonych biur podróży. Wielu z nich oferuje także wakacje i wycieczki w Polsce. Bez względu na to, czy jedziesz na wakacje z dziećmi, czy interesują Cię wczasy nad morzem, czy wakacje w górach, na pewno znajdziesz u nas coś dla siebie. W razie potrzeby Ponad 71,5 tys. polskich ojców skorzystało z urlopu ojcowskiego w pierwszych pięciu miesiącach 2018 roku. Mężczyźni coraz chętniej korzystają z dwutygodniowego wolnego po narodzinach dziecka. Nadal jednak wychowaniu dzieci poświęcają się przede wszystkim kobiety. Dłuższy urlop rodzicielski bierze 100 razy więcej matek niż ojców. . Jak długo dojrzewałeś do decyzji o wypłynięciu z żoną i z dziećmi? Kazimierz Ludwiński: Rejs dookoła świata marzył mi się odkąd WYSPA – nasz katamaran – istnieje. Czyli od końca lat siedemdziesiątych. Po kilkunastu latach pływania, patriotyzm sprowokował nas – mnie i moich 2 braci - do otwarcia biznesu w Polsce. Chyba nie był to dobry pomysł – straciliśmy całe przywiezione pieniądze. A te wystarczyłyby nam wszystkim do spokojnego żeglowania przez następne kilkadziesiąt lat. Do dzisiaj mam uczulenie na słowo „patriotyzm”. Po narodzinach Nel zafascynowało mnie życie rodzinne, więc na każdy, dłuższy wyjazd zagraniczny zabierałem żonę i córkę ze sobą. Żona od razu zgodziła się na tak długą podróż? Ona lubiła podróżować. Ania nawet naciskała na wyjazd. Dusił nas system tutaj w Polsce. Co na to bliscy? Pewnie wielu Wam odradzało? Moi bracia i siostra popierali zawsze, to wszystko co jednemu z nas przyniesie szczęście. Nasza mamusia wierzyła, że to co robią jej dzieci musi być dobre. Zaś babcia od strony matki dzieci miała wątpliwości - chciała mieć wnuki i córkę przy sobie. Noe miał pół roku, Nel sześć lat. Jak przygotowywaliście się do wypłynięcia z tak małymi dziećmi? Pieniądze, leki, książki, środki bezpieczeństwa na katamaranie. Środków bezpieczeństwa posiadaliśmy w ilościach i jakości ponad przepisowe wymagania. Książki do szkoły i dziecięce, atlasy przyrodnicze i zabawki wypełniały półki w kabinach dzieci. Pieniądze na pierwszy etap mieliśmy zaoszczędzone, w trakcie rejsu też dorabiałem. I zawsze wiedziałem, że mogę liczyć na moich braci i siostrę. Nie zawiodłem się. Mieliśmy zawsze duży zapas medykamentów wszelakich. Niepotrzebnie. Na jachcie dzieci prawie w ogóle nie chorowały. Żona po ośmiu miesiącach opuściła katamaran. Dlaczego? Przerosło ją życie rodzinne. Nie była do niego gotowa. Gdy byliśmy jeszcze w Afryce, Anna poleciała do Polski na wakacje, a tam zażądała.. separacji. Poleciałem do Polski. Nie chciałem kontynuować podróży bez nich. Na nic. Ale 7-letnia wówczas Nel ze mną wróciła. „Tatuś nie może być sam. Ja wracam z nim na nasz jachcik” - zdecydowała. Jak radziłeś sobie bez żony? Tak jak do tamtej pory. Już od dzieciństwa nie stroniłem od prac domowych i zajmowania się dzieckiem – piszę o tym w tom I mojej książki. Fizycznie było mi łatwiej, psychicznie gorzej. Najgorsze było rozstanie z kobietą i synkiem - bardzo ich kochałem i tęskniłem. Tak długa podróż jest dobra dla dzieci? Maluchy podróżujące, głównie na jachtach, z rodzicami, poznałem już w końcu lat siedemdziesiątych, w latach osiemdziesiątych i później. Byłem zafascynowany ich dojrzałością. Na naszą WYSPĘ SZCZĘŚLIWYCH DZIECI już w roku 1980 zaokrętowała niespełna dwuletnia Karolinka - córka brata Andrzeja i ... wyrosła na jedną z mądrzejszych kobiet jakie znam. Nie obawiałem się więc ograniczeń w podróży z dziećmi. Co uważałeś za najważniejsze w ich wychowaniu? Chciałem aby moje dzieci miały oczy otwarte na świat. By umiały docenić inność, pod względem religijnym i kulturowym. Były tolerancyjne. Umiały prawidłowo oceniać, a nie ulegały modom i demagogiom. Były otwarte na przyjaźń. Realnie szanowały naturę bez ekologicznych sloganów. Pragnąłem, aby wyrosły na dobrych ludzi. Znałem tylko jeden sposób na to – wyruszyć w drogę. Podróże otwierają oczy i serca. Wtedy podjęliśmy ostateczną decyzję – skromne życie, ale wolność! Momenty bezradności były? Tylko gdy rozpadała się moja mała Rodzinka, a ja nie potrafiłem w to uwierzyć. Bo wychowano mnie w świętej wierze w instynkt macierzyński chroniący dzieci. 2 lata samotnie pływałeś z córką. Najmocniejsze wspomnienia z tamtego czasu? Cały ten okres spędzony wyłącznie z Nel był „mocny”. To właśnie wtedy w tym drobniutkim ciałku 7 – 9 lat uformował się prawdziwy mocny człowiek i dzielny żeglarz. Bez musztry, bez przymusu, na zasadach prawdziwej demokracji, a przede wszystkim 100 proc. zaufania i bezwarunkowej miłości. Nie wolno traktować dzieci jako dzieci – to są mali Ludzie z mniejszym doświadczeniem, ale o potencjale równym dorosłym. Na szczęście one trochę inaczej odbierają nowości niż dorośli, otwierając tym niejednokrotnie oczy rodzicom. Dzieci nie mają takiego bagażu zbędnych informacji – wręcz śmietnika – jak dorośli, dzięki czemu reagują spontanicznie i bez hipokryzji. Czego dzieci musiały nauczyć się w podróży? Co z ich szkołą? Zapisałem Nel do polskiej szkoły korespondencyjnej. A gdy przyszedł na to czas – także Noe. Uczyłem ich z polskich podręczników. Do dzisiaj moje Dzieci uważają [Ośrodek Rozwoju Polskiej Edukacji za Granicą – przyp. red.] za najwspanialszą szkołę, do jakiej „chodzili”. W Senegalu Nel chodziła do lokalnej, wiejskiej szkoły, a Noe do analogicznej w Nowej Kaledonii. Tam oswajali się z francuskim. W Australii uczęszczały do szkoły anglojęzycznej. Teraz doskonale radzą sobie z oboma tymi językami. Nel uczyła się jedynie na postojach i na morzu jeżeli nie było fali – wpatrywanie się w czasie bujania w małe literki prowokowało chorobę morską. Pierwsze trzy klasy przerabiałem z nią – było szybciej. Uczyłem ją metod uczenia, by miała więcej czasu na zabawę z dziećmi z innych jachtów. Na morzu mogła się bawić, np. w szkołę, przekazując swoim pluszowym uczniom wiedzę, która sama przed chwilą zdobyła. Nauczyłem ją zapalania silnika, zrzucania żagli, sterowania ręcznego i ustawienia automatycznego pilota. Potrafiła zawrócić po zapisanej na komputerze trasie, aby wyłowić zgubę. Posługiwała się telefonem satelitarnym i radiotelefonem. Z przyjemnością pomagała mi również w kuchni. Dodatkowa para małych rączek, które z niebywałą ochotą służyły pomocą była nie do przecenienia, pozwalała skrócić czas manewru i zminimalizować zagrożenie. A później ona nauczyła tego wszystkiego swego braciszka. W jaki sposób kontaktowaliście się z bliskimi i jak często? Na oceanach używaliśmy telefonów satelitarnych, najczęściej na codzienne SMS-y z naszą pozycją i ciekawostką z pokładu, lub e-maile, rzadko krótkie rozmowy. Bo telefony głównie przeznaczone były do pobierania map pogodowych, zaciągnięcia porad u Wojtka - serwisanta silników - i pozostawały w gotowości na wypadek awaryjnej sytuacji. Gdy mijaliśmy statki handlowe, to za pomocą radia UKF przekazywaliśmy przez nich wiadomości rodzinie. Przypływając do nowego państwa kupowaliśmy lokalną kartę SIM do telefonu komórkowego. Korzystaliśmy z kafejek internetowych, aby porozmawiać z bliskimi i ze znajomymi, z którymi nam się drogi rozeszły oraz odebrać i wysłać e-maile. Co jadaliście na morzu? Generalnie jedliśmy zdecydowanie lepiej niż w lądowym domu. Po pierwsze: bo mieliśmy czas na kucharzenie. Kultura przygotowania i jedzenia też leżała w zakresie edukacji Dzieci. Kupowaliśmy prosto z rynku świeże owoce, warzywa, mięso, owoce morza, a ryby łowiliśmy sami. Duża lodówka z zamrażalnikiem pozwalała na zdrowe żywienie nawet na pełnym oceanie podczas długich przeskoków. Konserwy były tylko żelazną rezerwą. Żona z synem dołączyła do Was na półtora roku. Dlaczego? Moja tęsknota za synkiem, a Nel za braciszkiem i mamą, były najtrudniejsze do zniesienia. W tomie II książki publikuję autentyczne listy pisane wtedy do Anny, które to obrazują. Wróciła na jacht dopiero po długich namowach. Chciała abyśmy wspólnie wychowywali Nel i Noe. Zaraz jednak po przylocie zadeklarowała, że nadal nie chce być ze mną, a najdłużej po sześciu miesiącach zamierza wrócić do Polski z dwójką dzieci. Była w sumie półtora roku. Zrozumiała, że nie potrafi wychowywać - brak jej cierpliwości i i ciepła rodzinnego, które wynosi się z domu. Jak przekonałeś żonę, żeby na kolejne pięć lat zostawiła Ci dzieci? Myślenie Twoje nie jest zbyt stereotypowe? Dlaczego „zostawiła Ci”? Matka nie ma monopolu na dzieci! One nie są własnością rodziców. Po urodzeniu Nel umówiliśmy się, że ten kto odchodzi, to sam, bez dzieci. Gdyby jednak one chciały być z matką, a ona nie wyjechałaby urządzać sobie nowe życie gdzieś w Europie, to - mimo ogromnego mojego cierpienia - dla ich dobra, zgodziłbym się na to. Nel zadeklarowała chęć kontynuowania podróży katamaranem prosząc matkę o zostanie z nami. Ostatecznie to Ania poprosiła mnie o wzięcie pod opiekę dwójki dzieci. Tłumaczyła: „Wiem, że wychowasz je lepiej niż ja". To było bardzo dojrzałe z jej strony. W rewanżu robiłem wszystko, aby przez te lata nasze dzieci nie zapomniały o swojej matce. Były momenty, w których było naprawdę niebezpiecznie, kiedy się bałeś? Żeglując z Dziećmi starałem się pomijać niepotrzebne zagrożenia. A jeżeli już nas coś zaskoczyło, to była okazja, aby dzieci nauczyć jak, respektując żywioły, wyjść obronną ręką. Morze i jacht to bezpieczne miejsca. Im bliżej lądu, tym niebezpieczniej. A najgorzej w wielkich aglomeracjach, gdzie są samochody i wirusy. W dużych miastach zagrożenia nie zależą od nas. Tu w Europie boję się tak naprawdę o bezpieczeństwo moich dzieci. Na pokładzie jachtu wystarczy być konsekwentnym. Morze i ściśle określona powierzchnia Jachtu wyznaczają granice zagrożenia. Nie potrzeba stosować zakazów czy nakazów. Dzieci same widzą, czują i respektują. Na pełnym Morzu nosiliśmy szelki i kamizelki ratunkowe. Na kotwicy z prądem pływowym lub rzecznym wypuszczaliśmy za rufami pływającą linkę, Dzieci były w kamizelkach i zwisała drabinka pozwalająca się wdrapać z wody na pokład. Gdybyśmy nie byli pewni ich bezpieczeństwa, to nie popłynęlibyśmy. Dzieci są przecież ważniejsze od wszelkich podróży. Opowiadałeś, że Nel sterowała lepiej niż matka, że mogłeś na niej polegać. Kiedy najbardziej zaskoczyła Cię swoją dojrzałością? W konfrontacji z dziećmi lądowymi. A po powrocie do Polski pod względem konsekwencji przebiła i mnie. Bunt dzieci, musiał być. Jak opanowywałeś ich zniechęcenie? Ależ zadowolona załoga się nie buntuje! „Kazimierz co Ty robisz, że Twoje Dzieci są takie szczęśliwe?” - pytali mnie inni Rodzice. „Słucham je!” odpowiadałem. Nigdy na jachcie nie usłyszałem „Nudzę się!”. Tu w Polsce się to zdarza. Ile z tego czasu spędziliście na lądach? Tylko 10 procent czasu z dziewięciu lat żeglowaliśmy. Pozostałe 90% spędzaliśmy stojąc na kotwicy lub boji. Dopływaliśmy łódeczką na ląd, aby zwiedzać, zrobić zakupy, porozmawiać z ludźmi lokalnymi i turystami lądowymi. Wtedy dzieci mogły wyganiać się do woli na nieograniczonej przestrzeni, poznać inne maluchy i piękno inności kulturowej. Rzadko cumowaliśmy do keji w portach lub marinach, chyba że jechaliśmy na kilkudniową wycieczkę i nie nocowaliśmy na katamaranie. A raz na kilka lat wystawialiśmy naszą WYSPĘ na ląd w celu konserwacji i reperacji. Jednodniowe wycieczki piesze i samochodowe, z powrotem na nocleg w katamaranie robiliśmy na każdym postoju. Były też kilkudniowe, jak na przykład wokół Nowej Kaledonii, ze spaniem w namiocie. Dzięki miesięcznej ekspedycji do wnętrza Afryki, zorganizowanej przez brata Piotra, Noe i Nel też mogły zobaczyć świat dzikich zwierząt żyjących na Wolności i niepowtarzalne widoki zanim, nieroztropny człowiek je zniszczy. Co najbardziej kształtowało charakter dzieci? Przede wszystkim morze. Uczyło respektu i wymagało solidności. Kalejdoskop kulturowo – religijny uformował szacunek do inności. Twoje momenty załamania? Gdy byłem sam z dziećmi, nie wolno mi było się załamywać. Kiedy dziś Twoje dzieci opowiadają o tamtych wydarzeniach, co wspominają najczęściej? Jakieś wyspy, przygody? Wydaje mi się niemoralnym wyróżnić coś „najbardziej”. Ale dla przykładu kilka takich wspomnień to: przeurocze kotwicowiska na Markizach, balet ogromnych płaszczek na Tuamotu, uczynni mieszkańcy Nowej Zelandii i Australii, barwne koralowce na Palau, wysepki Tajlandii, sztorm na Kanale Mozambickim, wszechobecne zwierzęta w Botswanie, wodospady Wiktorii, fosforyzujący ocean na wysokości Gambii, czy bliska łączność dzieci z delfinami. Lata na katamaranie sprawiły, że Noe i Nel znają języki, geografię, są samodzielne. A z czym trudno radzą sobie na lądzie? Dzieci kontynuują naukę w polskich szkołach stacjonarnych. Niestety początkowy entuzjazm do życia w nowym kraju zastąpiła niechęć. Do systemu edukacji, do hipokryzji świata dorosłych, w końcu do wszechobecnej nienawiści – tak bardzo rozpanoszonych w naszym kraju. Dzieci podróżują po Europie w wakacje, odwiedzając swoją mamę w Belgii. Marzą o powrocie do naszego podróżniczego życia. Chcieliby kontynuować naukę w Nowej Zelandii lub Australii, głównie ze względu na sympatycznych i otwartych mieszkańców tych krajów. Czapki z głów przed rodzicami samotnie wychowującymi dzieci w Polsce. Na jachcie pomoc stanowiła dla mnie jego ograniczona powierzchnia, z linką relingu na obwodzie, wyznaczającą wyraźnie limit bezpieczeństwa. Wiatr i morze były moimi sprzymierzeńcami. Nie musiałem teoretyzować. Dzieci nauczyły się respektu i cierpliwości. A na lądzie czyhają rozliczne pułapki w postaci patologii społecznej, niepedagogicznych nauczycieli, babci i dziadków „chcących dobrze”, a przede wszystkim rówieśników, których rodzice zbyt serio zajęli się materialną stroną wychowania dla „dobra dzieci”. Czemu wróciliście? po to, by dzieci miały nowe perspektywy: szkoły, hobby, sprawdzenie uzdolnień itp. Za czym najbardziej tęsknisz? Za jednym: aby tamto życie powróciło! Marzy nam się kontynuacja wspólnego żeglowania, ale również podróży lądowych. Na przeszkodzie stoją głównie finanse, mocno nadwyrężone. Mam nadzieję, że sprzedaż książek pozwoli nam na spełnianie marzeń i da jednocześnie możliwość ciągłego dzielenia się naszymi doświadczeniami z innymi. Czegoś żałujesz? Jedynie, że zatrzymałem naszą podróż. – Nel, Noe i Kazimierz Ludwińscy między wrześniem 2004 r, a sierpniem 2013 r, okrążając Ziemię przepłynęli 45 tys. mil morskich. 12 razy przekraczali Równik. Odwiedzili kilkadziesiąt krajów, kilkaset wysepek, zapieczętowano im po 2 paszporty. Na festiwalu podróżników «Kolosy 2013», Ludwińscy dostali nagrodę główną w kategorii „Podróże”. Za „pokazanie, że wychowywanie dzieci nie musi się wiązać z codziennymi rygorami życia na brzegu”. W marcu br. ukazał się drugi, a w pisaniu trzeci tom książki «Wyspa Szczęśliwych Dzieci» autorstwa ojca rodziny. Cała trójka mieszka obecnie w Szczecinie. Więcej: Obejrzano: 157 razyDodano: 2022-01-06Kierunek: Rejsy śródlądoweTermin: - (8 dni)Cena: 1 299 zł /za osobęW cenie: -pakiet upominków dla każdego -pobyt na jachcie -opłaty portowe za jacht: prąd, miejsce przy kei, woda -opieka sternika/instruktora na czas żeglugi -wstęp do wybranych atrakcji -ubezpieczenie jachtu NW i OC -ubezpieczenie uczestnikówJacht: Antila 26,27 lub podobnej klasyTrasa: Start sobota Ryn-jezioro Ryńskie-Zatoka Skonał-jezioro Tałty-jezioro Mikołajskie- Mikołajki-jezioro Śniardwy-Marina Śniardwy-jezioro Bełdany-Galindia-Sun Port-Ryn powrót sobota NAJWAŻNIEJSZE ATRAKCJE: -wspólny czas ojców z dziećmi -nowe przyjaźnie z rówieśnikami (kilkadziesiąt dzieciaków na każdej edycji) -gry na jachcie i w terenie, dużo aktywności (dla chętnych). Nuta zdrowej rywalizacji w grze "Skarb Galindów" -poznanie i odwiedzenie tajemniczych miejsc -czas na chillout i wypoczynek -zdobywanie umiejętności i wiedzy -magiczne kociołki -niezastąpione SUPy, slackline -wyjątkowe upominki i nagrody -super fotki z drona i nie tylko -żeglowanie na Mazurach -obcowanie z dziką przyrodą UMIEJĘTNOŚCI I BEZPIECZEŃSTWO: -nie trzeba mieć żadnego doświadczenia w żeglowaniu. To bezpieczny sport pod opieką doświadczonych sterników/instruktorów -nie trzeba potrafić pływać wpław, żeby żeglować -umiejętności żeglowania, kto będzie chciał będzie mógł nauczyć się sterować jachtem, składać maszt czy cumować -Mazury to bezpieczny akwen wodny oczywiście z zachowaniem określonych zasad bezpieczeństwaOrganizator: Tata na MazuryKontakt: Wspomnij, że ofertę znalazłeś na e-mail: tatanamazury@ kom: 510 513 310[akceptuję] Strona obsługuje pliki cookies. Jeżeli chcesz korzystać z serwisu, musisz wyrazić na to zgodę. Możesz także zmienić ustawienia dotyczące cookies. Więcej informacji na stronie polityka cookies. Najmniejszy, ale bardzo urokliwy polski park narodowy, czyli słoneczna wycieczka do Ojcowskiego Parku Narodowego. Od tygodnia zapowiadano, że będzie to ostatnia tak słoneczna niedziela tej jesieni, więc zanim rozpoczął się weekend, wiedzieliśmy już, co będziemy robić właśnie w niedzielę. Nie ma co siedzieć w domu. Taki dzień trzeba wykorzystać, by trochę się poruszać, nacieszyć oczy pięknymi krajobrazami, a nawet siebie i dzieciaki zmęczyć. By wieczorem, kładąc się spać, usłyszeć: „Ale to był fajny dzień!”. Dla takich słów zawsze warto się ruszyć, nawet mimo przedłużającej się drogi i dzieciaków dopytujących: „Daleko jeszcze? Dlaczego tak wolno?” Hmm… chyba nie tylko my słuchamy informacji pogodowych . Wizją tej pięknej, słonecznej pogody i… zmęczonych wieczorem dzieci, które zasną, zanim powiemy dobranoc, namówiliśmy ciocie i wujków wraz z dzieciakami na wspólną wyprawę. Dziewczynki również wtajemniczyliśmy w nasz plan (oczywiście pomijając taki szczegół, jak wieczorne zasypianie) i już wspólnie niecierpliwie odliczaliśmy dni, godziny do wycieczki. One cieszyły się, że będzie trochę wspinaczki, ciekawej historii, przeplatanej tajemniczymi legendami i towarzystwo w ich wieku. My natomiast cieszyliśmy się, że spędzimy ten dzień razem, bez obowiązków i... „a co mam robić?” . Gdzie ruszyliśmy? Tym razem do Ojcowa, a dokładniej do Ojcowskiego Parku Narodowego, obejmującego dwie malownicze doliny - Dolinę Prądnika i Dolinę Sąspowską. Ten niewielki park rozciąga się na terenie Jury Krakowsko – Częstochowskiej w pobliżu Krakowa. Jura - jak wiemy - usiana jest wapiennymi ostańcami, przybierającymi często charakterystyczne i ciekawe formy, jak np. znana wszystkim Maczuga Herkulesa. Na terenie parku znajdują się także liczne jaskinie o wiele mówiących i znaczących nazwach, jak jaskinia Łokietka, Zbójecka czy Ciemna. Trzeba pamiętać, że ten niewielki park słynie i wyróżnia się na tle innych polskich parków bogatą florą i fauną, którą dumnie reprezentuje nietoperz. W Ojcowskim Parku Narodowym znajdują się także interesujące i imponujące zabytki historyczne, takie jak zamki w Ojcowie czy Pieskowej Skale. I jak każde wyjątkowe miejsce w Polsce, tak i ten niewielki park wraz ze swoimi jurajskimi i… średniowiecznymi pamiątkami, kryje tajemniczą, a często i burzliwą historię, ściśle związaną z dziejami naszego kraju. Ale co tu więcej pisać. Trzeba jechać i przekonać się na własne oczy, że Ojcowski Park Narodowy jest bardzo urokliwy i choć niewielki, to swoją różnorodnością, malowniczością i niezwykłością nie ustępuje innym parkom. No to w drogę… Jak przystało na profesjonalnych, samozwańczych kierowników wycieczki, jeszcze w samochodzie ustalamy dokładny plan, czego nie ułatwia nam nasz girls' band z tylnej kanapy samochodu, który już dopytuje o szczegóły i oczekuje odpowiedzi także na już . „Kto jedzie za nami, a kto przed nami?” - to pytanie wymagające natychmiastowej odpowiedzi, która budzi nieziemski entuzjazm i okrzyki radości. Póki ich głowy są na miejscu (co wydaje się wręcz niemożliwe, biorąc pod uwagę skręt ich szyi podczas śledzenie aut za nami, człowiek może się skupić na planie. Ale… hmmm… nie ma co gdybać i planować, trzeba… improwizować, tzn. działać. Na początek… musimy znaleźć miejsce parkingowe, co nie jest takie łatwe, ponieważ pół Polski zjechało się tego słonecznego dnia do Ojcowa. A my w dodatku mamy 3 samochody do zaparkowania. Trochę czasu upłynęło, ale udało nam się bezpiecznie zaparkować w bliskiej odległości od ruin zamku w Ojcowie, który jest punktem nr 1 naszego planu. W pobliżu ruin zamku znajduje się płatny parking, jednak na dość szerokim poboczu również jest możliwość zaparkowania; szczególnie kiedy ten pierwszy jest zajęty. Zamek w Ojcowie Zanim udamy się w kierunku kasy biletowej na Zamek, warto zajrzeć do Kaplicy „Na Wodzie” z 1901 r., której fundamenty spinają dwa brzegi Prądnika. Drewniana kapliczka przypomina wyglądem alpejskie budownictwo i - jak głosi legenda - wybudowano ją na przekór zakazom cara, który zakazywał budowy na ziemi ojcowskiej, sprytnie - na wodzie. Dzieciaki prawie biegną przed nami, więc i my biegiem w kasie kupujemy bilety (dzieci do 2 lat nie płacą, karta Dużej Rodziny jest tutaj również honorowana) dla nas wszystkich i ruszamy oglądać i podziwiać średniowieczny zamek, a raczej to, co po nim pozostało. Zamek w Ojcowie został wybudowany na Górze Zamkowej na polecenie Kazimierza Wielkiego w II połowie XIV w., jako jedna z kilkunastu warowni obronnych, zwanych - ze względu na swoje niedostępne położenie - Orlimi Gniazdami. Ich głównym zadaniem było bronić ówczesnych granic średniowiecznej Polski. Patrząc na rozmiar oraz położenie zamku, myślę, że świetnie się w tej roli sprawdzał. Przed bramą wjazdową, która teraz służy za wejście na dziedziniec zamku, robimy pamiątkowe zdjęcie dzieciakom, które już zaglądają w każdy kąt i skalną szczelinę. Przy budowie każdego zamku na szlaku Orlich Gniazd w naturalny sposób wykorzystano nie tylko ukształtowanie terenu, ale i wapienne skały, pomiędzy które te budowle wkomponowano. Dlatego możliwości wspinaczki i beztroskiej, ale kontrolowanej zabawy jest tutaj bez liku. Podnosimy nogi i wchodzimy na zamek… Dzieciaki na początku biegają po rozległym terenie i nadziwić się nie mogą, że kiedyś tutaj spacerowały konie, rycerze dyskutowali o kolejnych bitwach i toczyło się życie. Cały czas pamiętamy, że jesteśmy na górze, więc w pobliżu barierek obowiązuje całkowity zakaz biegania. Ogarniamy towarzystwo i siadamy na ławce na chwilę odpoczynku i mały posiłek - czekoladę. I kiedy tak już sobie usiedliśmy, to... dzieciaki otworzyły buźki, aby zadawać pytania. Jedno przez drugie . Każdy, dosłownie każdy najmniejszy fragment murów obronnych czy innej budowli rodził mnóstwo pytań. A do tego jedna odpowiedź rodziła kolejna pytania. Dobrze, że tym razem było nas więcej, bo każdy jakieś 3 grosze dorzucił i dzieciaki były usatysfakcjonowane naszą odpowiedzią . Uff... chyba temat średniowiecza był naszym ulubionym w szkole, bo sporo odpowiedzi przyszło nam całkiem łatwo . Każdy zamek to inna ciekawa historia. Co robili rycerze, do czego służyła im studnia, po co im była baszta, czy tu były lochy, co tutaj robiono kiedyś… tych pytań było mnóstwo. Dzieciaki rezolutnie łapały każdą naszą opowieść i odpowiedź... i mnożyły kolejne pytania. Powiem, że fajnie było tak podyskutować i posłuchać ich opowieści i spostrzeżeń, opartych na naszych odpowiedziach. Dzieci rozumieją wszystko po swojemu, często nie szukając „drugiego dna”, co jest bardzo cenne, a zarazem ciekawe, bo z jednej strony przyjmują rzeczy takie, jakie są, a z drugiej - dopowiadają ich własne historie. I kto wie, może to one mają rację? Każda taka rozmowa budzi naszą dumę i przekonanie, że mamy już coraz bardziej świadomych kompanów, pod których często dobieramy miejsce i temat wycieczki. Sporo czasu spędziliśmy na zamku, snując coraz bujniejsze opowieści na jego temat. Legenda głosi, że nazwę zamku nadał sam król Kazimierz na pamiątkę walki swojego ojca Władysława Łokietka o tron krakowski. Łokietek właśnie w ojcowskich jaskiniach i lasach się ukrywał. Nieopodal zamku znajduje się nawet Jaskinia Łokietka, którą polecamy odwiedzić z dziećmi. ♦ ♦ ♦ ♦ ♦ ♦ ♦ ♦ ♦ ♦ Na koniec zaglądamy jeszcze na basztę, w której mieści się makieta zamku i z okolic której roztacza się malownicza panorama na Dolinę Prądnika. Szczególnie jesienią widok ten budzi nasz niezmienny zachwyt swoimi barwami. Na zielonym szlaku Powoli zeszliśmy schodami i udaliśmy się w kierunku zielonego szlaku, który wybraliśmy na dzisiejszy spacer. Szlak zielony to bardzo malowniczy szlak, który wiedzie przez Dolinę Sąspowską, Złotą Górę, Park Zamkowy, Jaskinię Ciemną, Górę Okopy, Dolinę Prądnika i Bramę Krakowską. My dołączamy na szlak w Parku Zamkowym, gdzie dzieciaki robią kolejną przerwę - tym razem na zielonej trawce przed dawnym hotelem „Pod Kazimierzem”. Chwilę bawią się przyniesionymi na własnych plecach maskotkami, turlając je głównie po trawie między sobą. My korzystamy z okazji i także odpoczywamy, zbierając siły przed dalszą drogę. Początkowo szlak wiedzie asfaltem, ale można trochę z niego zboczyć i podejść pod wzniesienie Jonaszówka, z którego można podziwiać wspaniały widok na Ojców i Dolinę Prądnika. Tym razem darowaliśmy sobie wspinaczkę ze względu na młodsze dzieciaki i ich nieodzowne „ja siam”. Aż tyle spokoju w sobie nie mamy Ale byliśmy już wcześniej z dziewczynkami i polecamy, bo warto trochę się wysilić i wejść na skałę. Wracamy zatem na asfaltowy szlak, gdzie możemy zobaczyć stare, zniszczone już czasem wille i pojedyncze wapienne ostańce o osobliwych nazwach czy większe ich skupiska. Na początku szlak jest dość monotonny, dlatego dzieciaki co chwilę dopytują, kiedy będziemy się wspinać i… męczyć. No i mamy, jak na zawołanie. Przed kasą do Jaskini Ciemnej, która tego dnia niestety jest nieczynna, tak jak i platforma widokowa, szlak skręca w lewo i pnie się dość stromo w górę. Łatwo nie jest, szczególnie dla nas. Dzieciaki natomiast nie mają najmniejszego problemu z podejściem. Wracają nawet po kilka razy do nas, by… zobaczyć jak nam idzie. Oj, śmiejcie się . Najmłodsi kompani naszej wycieczki nie mieli jeszcze 2 latek, a z małą pomocą świetnie sobie radzili na szlaku i ani razu nie zamarudzili, nawet na baranich barkach tatusiów . Wspinaliśmy się powoli i cieszyliśmy oczy coraz bardziej imponującymi widokami na całą dolinę. Słoneczko nam przygrzewało i rzucało ciepłe promienie na cały okoliczny krajobraz. Było pięknie . Co niektórych dopadło lekkie zmęczenie, dlatego przy wejściu do jaskini zrobiliśmy sobie przerwę na jedzenie i na zadawanie pytań . Jeden z wujków, dobrze obeznany w temacie jaskiniowców, opowiedział dzieciakom o dawnych ludziach, którzy mieszkali w tutejszych jaskiniach. Tak przekonywająco opowiadał, że nawet my, „starsi”, słuchaliśmy będąc pod wrażeniem jego wiedzy. Albo my tak mało wiedzieliśmy na ten temat, albo… on się tak dobrze przygotował . Załóżmy, że to drugie było prawdą . Przez zamkniętą bramę mogliśmy podejrzeć kilku przedstawicieli jaskiniowców, których dzieciaki obserwowały jak zahipnotyzowane. Wujek przy okazji tak nam się rozkręcił, że trzeba go było hamować, by ruszyć dalej… i dać dzieciom dojść do głosu . Po drodze minęliśmy kilka punktów widokowych, z których mogliśmy zobaczyć dolinę w jesiennych barwach. Widok bajkowy! Dzieciaki - jak przystało na kozice górskie - mknęły do przodu, a my podążaliśmy za nimi, zatrzymując je co jakiś czas, by i one chłonęły malowniczy krajobraz. Po chwili doszliśmy w okolice słynnej Rękawicy - skały w charakterystycznym kształcie, przypominającym dłoń. Skała jest bardzo malownicza i imponująca, więc warto poświęcić trochę energii i czasu, by się tutaj wdrapać. Z Rękawicą również związana jest ciekawa legenda, która mówi, że sam Bóg zasłonił ręką miejscowych ludzi, ukrywających się przed Tatarami w Jaskini Ciemnej. Coś w tym może być, dlaczego nie? Dzieciaki słuchały z zaciekawieniem legendy i przekonane kiwały głowami. Nigdzie nam nie było spieszno, więc mieliśmy czas na ich własne opowieści i legendy. I to chyba całkiem interesujące, bo dołączyła do nas pani z córką, które szły również szlakiem zielonym, ale w przeciwnym kierunku. Wymieniliśmy się jeszcze spostrzeżeniami typu „ile jeszcze”, pożegnaliśmy się i ruszyliśmy dalej na szczyt Góry Koronnej. ♦ ♦ ♦ ♦ ♦ ♦ ♦ ♦ ♦ ♦ Doszliśmy do kolejnego punktu widokowego, gdzie całą dolinę, z Bramą Krakowską na czele, mamy jak na dłoni. I tutaj aż prosi się o sesję zdjęciową. Napstrykaliśmy kilkanaście zdjęć, w różnych konfiguracjach, zapełniając nasze rodzinne albumy. Dzieciaki dobierały się parami, a nawet całą grupą stanęły do zdjęcia . Kolejny mały sukces. Po przedłużającej się sesji, zdecydowaliśmy, że schodzimy już na dół i kontynuujemy spacer doliną. Zmęczenie oraz puste brzuchy i brzuszki upominały się już o swoje . Jeszcze zaliczyliśmy krótki przystanek przy stanowisku neandertalczyków i byliśmy na dole, z powrotem przy kasie. Po krótkim postoju, kontynuowaliśmy nasz spacer do skalnej Bramy Krakowskiej, którą niegdyś przebiegał szlak handlowy z Krakowa na Śląsk. Dzieciaki, gdy tylko zobaczyły wielkie skały, pobiegły przed siebie. I tam miła pani przejęła od nas pałeczkę i opowiedziała im, po co wtyka się patyki pod skały. Tak grzecznie słuchały pani, że później razem z nią pół Ojcowa gałęzi wyzbierały i zabezpieczyły skały z każdej strony. Więc, jeśli ktoś się potknie albo nie będzie miał gdzie swój patyk włożyć, to… już przepraszamy . Pożegnaliśmy się z panią i udaliśmy się wolnym krokiem w drogę powrotną. Zbieramy się w drogę powrotną Dzieciaki nie za bardzo chciały współpracować, ponieważ chciały iść dalej. Jednak późna godzina, obietnica szybkiego, oczywiście wspólnego powrotu w te okolice i… pizza - zdziałały swoje. Wracaliśmy w kierunku samochodów, tym razem dnem doliny, czyli już bez górskiej wspinaczki, za to z imponującymi widokami po każdej ze stron. Tym razem mogliśmy z dołu podziwiać miejsca, gdzie byliśmy. Z plecaków wyjęliśmy bluzy, a dzieciaki nawet podzieliły się między sobą swoimi ubraniami. Więc kto nie miał czegoś cieplejszego, to... już miał . Dobrały się parami i tak szły, rozmawiając między sobą i wymieniają się wrażeniami z wycieczki. Szliśmy obok i co jakiś czas spoglądaliśmy na siebie, szeroko otwierając oczy ze zdziwienia nad ich pamięcią i różnorodnością będzie to powtórzyć . Najedzeni wracaliśmy do domu. Dziewczynki już w samochodzie wymogły na nas obietnicę, że na następną wycieczkę też pojedziemy wszyscy razem. Nas długo namawiać nie trzeba . Wycieczka w grupie uczy dyscypliny, odpowiedzialności za drugą osobę, szacunku do jej możliwości i ćwiczy umiejętność słuchania innych. I tego, że każdy może mieć swoje zdanie, odczucia i wrażenia na dany temat. Czasem inny od naszego, co tym bardziej nas wzbogaca, bo może to inne spojrzenie zainspiruje i nas . Ponadto towarzystwo rówieśników dostarcza wielu radosnych i zabawnych momentów . I kto, jak nie kuzyn czy kuzynka, koleżanka czy kolega dorówna im kroku? Szczególnie pod górę . A i z czystej rodzicielskiej ciekawości i wrażliwości, dobrze jest przyjrzeć się, jak nasze dziecko funkcjonuje w grupie, jak dba o innych, o dobrą atmosferę, jak broni własnego zdania i jak dzieli się swoimi przemyśleniami z innymi. Nie była to ostatnia słoneczna niedziela tej jesieni, więc już myślimy nad kolejną wspólną wycieczką. Może znów okolice Ojcowa? Mamy z nich bardzo miłe, rodzinne wspomnienia i masę zdjęć, które umilają nam te chłodniejsze wieczory i rozbudzają apetyt na więcej. A może inne malownicze miejsce, których w Polsce mamy pod dostatkiem? Autorka tekstu i zdjęć: Magdalena Dyszy Przeczytałeś artykuł w portalu - Miejsca Przyjazne DzieciomPOLECANE NOCLEGI PRZYJAZNE DZIECIOM: >>KLIKNIJ TU<< Jeśli podoba Ci się nasz artykuł lub masz do niego uwagi, zostaw komentarz poniżej. WSZYSTKIE PRAWA ZASTRZEŻONE Portal Życzenia na Dzień Ojca od małego dziecka: proste rymowanki, śmieszne, wzruszające, poważne Życzenia na Dzień Ojca od małego dziecka wcale nie są trudne do nauczenia. Oto łatwe życzenia w formie rymowanych wierszyków, których bez problemu nauczy się nawet maluch. Prezent na Dzień Ojca DIY - jak zrobić własnoręcznie prezent dla taty Prezent na Dzień Ojca DIY to najmilszy upominek dla każdego taty. Mamy dla was instrukcję wideo, jak własnoręcznie zrobić prezenty dla taty – puchar, kubek, pojemnik na gwoździe i długopisy. Taki własnoręczny prezent dla taty z niewielką pomocą przygotuje nawet kilkuletnie dziecko! Co kupić na Dzień Ojca: prezenty dla taty do 100 zł Co kupić na Dzień Ojca? Czy można kupić prezent dla taty za mniej niż 100 zł? Stylowy, elegancki i dobrej jakości? Tak! Mamy dla was 20 wyjątkowych, nowoczesnych i idealnych dla ojców prezentów. Dla młodego i dojrzałego taty. W cenie od 50 do 99 zł! Pomysły na Dzień Ojca – jak w prosty sposób ucieszyć tatę? Pomysły na Dzień Ojca są nieograniczone! Mogą dotyczyć zarówno wspólnego spędzania czasu, jak i prezentów, którymi chcemy obdarować ukochanego tatę. W tym szczególnym dniu warto wybrać to, co będzie wyrazem miłości, szacunku i wdzięczności, którymi darzymy głowę rodziny. Wiersze dla mamy i taty na wiele okazji! Wiersze dla mamy i taty mogą być wzruszającym pomysłem na dedykację, którą można dołączyć do kwiatów czy prezentu. Wybór wierszy to także piękny sposób na wyrażenie uczuć do ukochanych rodziców z okazji ich święta. Jeśli szukasz wierszy dla mamy i taty, sprawdź, co przygotowała dla Ciebie nasza redakcja! Prezent na Dzień Taty [propozycje + ceny] Prezent na Dzień Taty powinien być dopasowany do zainteresowań ukochanego Ojca. Jeśli szukasz inspiracji, aby obdarować w tym szczególnym dniu tę wyjątkową dla Ciebie osobę, zobacz, co dla Ciebie przygotowałyśmy! WYNIKI Wygraj męską golarkę Braun Series3 Clean&Close. Konkurs na Dzień Ojca! Weź udział w naszym konkursie na Dzień Ojca „Słoneczko tatusia” - dodaj do naszego wątku konkursowego na forum zdjęcie obrazujące hasło konkursu. Do wygrania 5 golarek Braun Series 3 Clean&Close. Najlepsze teksty i wywiady o ojcach i dla ojców - specjalnie na Dzień Taty! Specjalnie na Dzień Ojca mamy dla was zbiór artykułów, filmów i wywiadów poświęconych ojcostwu. Szczęśliwego Dnia Taty i miłej lektury, Panowie i Panie! Kusznierewicz, Talko, blogerzy: co znani ojcowie robią w Dzień Ojca? Zapytaliśmy pisarzy, aktora, fotografa, sportowca i ojców-blogerów o to, jak spędzają Dzień Ojca i co dla nich znaczy Dzień Taty. Sprawdźcie, czy dla nich to wyjątkowe święto, czy dzień jak co dzień. Prezenty na Dzień Taty - hity za mniej niż 100 zł! Skarpetki i krawat to prezenty z męskich koszmarów. Zobacz zabawne i pomysłowe prezenty, które sprawią ogrooooomną radość każdemu tacie! Najlepszy pomysł na Dzień Taty - rejs promem! Dzień Taty na promie to może być najlepszy Dzień Taty w historii waszej rodziny! W czasie rejsu po Bałtyku promem Stena Line na uczestników czeka mnóstwo atrakcji przygotowanych przez organizatorów kampanii "Etat Tata. Lubię to!". A bilety na rejs wcale nie są drogie! Poznaj szczegóły. Dzieci robią prezenty dla taty w klubie Tamika - film Dzieci szykują ciastka specjalnie dla swoich ojców - zobacz, jak kilkulatki bawią się w klubie malucha. Badanie przeprowadził na początku grudnia IMAS International. Objęło ono reprezentatywną grupę 1000 mężczyzn w wieku 18-65 lat. Wyniki badania zaprezentowano na konferencji prasowej z udziałem Marleny Maląg, minister rodziny i polityki społecznej oraz Barbary Sochy, pełnomocnika rządu ds. polityki demograficznej. „Pandemia zmieniła nasze społeczeństwo. W przyspieszonym trybie zmianom uległ nasz sposób pracy, nauki, codzienne nawyki i kontakty. Jednak na pierwszym froncie zmian były relacje rodzinne, obawy o najbliższych, niepewność finansowa. Na naszych oczach tworzy się nowy styl życia Polaków. Chcieliśmy uchwycić kierunki tych zmian i przyjrzeć się im bliżej” – tłumaczy dr Dariusz Cupiał, twórca inicjatywy Marlena Maląg podkreśliła, że kiedy wszelkie inne aktywności zostały zamknięte w domach, rodziny nagle okazały się centrum życia społecznego. „Potrafiliśmy nie tylko połączyć opiekę nad dziećmi, z ich edukacją, a często i pracą zawodową. Godzenie tych wszystkich aktywności wymagało ogromnego wysiłku i umiejętności organizacyjnych” – uważa minister rodziny i polityki społecznej. Przypomniała, że resort rodziny, dostrzegając wyzwania, z jakimi mierzyli się rodzice, wprowadził dodatkowy zasiłek opiekuńczy, dzięki czemu zabezpieczono finansową stabilność rodzin. „Z kolei poprzez program «Po pierwsze rodzina!» finansujący inicjatywy oddolne docieramy do szerokiej grupy rodzin o różnych potrzebach. Cieszę się, że w ten sposób wspólnie pomagamy im radzić sobie z wyzwaniami życia codziennego, szczególnie teraz, w trudnym czasie pandemii” – stwierdziła minister. Pełnomocnik rządu ds. polityki demograficznej Barbara Socha dodała, że w badaniach demograficznych i przestrzeni publicznej zwraca się uwagę na rolę matki, tymczasem równie ważne zadanie dla rozwoju demograficznego pełni mężczyzna. Realizuje się ono w dwóch aspektach – odpowiedniego partnerstwa dla matki, by była gotowa wejść w związek i urodzić w nim dzieci, oraz w wychowaniu dzieci. W nowej sytuacji związanej z pandemią w tych dwóch obszarach powstają szczególne wyzwania dla mężczyzn. Zwiększenie wspólnego czasu razem może rodzić wiele trudnych sytuacji. Jednocześnie podjęcie pracy nad więziami rodzinnymi, relacjami małżeńskimi i z dziećmi prowadzi do zwiększenia poczucia wspólnoty i szczęścia rodzinnego. Dr hab. Dorota Kornas-Biela z Katedry Pedagogiki Specjalnej KUL podkreśliła, że okres pandemii to czas zachwianej równowagi między życiem zawodowym i rodzinnym. „W sytuacji pracy zdalnej trudno zachować w domu rozdział między czasem poświęconym na pracę zawodową i czasem spędzonym z dziećmi i dla dzieci, zwłaszcza z powodu konsekwencji edukacji zdalnej. Ta nowa sytuacja wymaga troski o dobrą organizację i atmosferę życia rodzinnego oraz jasnego określenia zasad współżycia w rodzinie, ale też elastyczności rodziców i zaprasza ojców do dodatkowego zaangażowania. Mimo trudności widać jednak, że zaangażowane ojcostwo może zaprocentować lepszymi relacjami z dziećmi i przełożyć się na wzmocnienie więzi po okresie pandemii” – zauważa. Raportowi z badań towarzyszy publikacja serii tekstów eksperckich autorstwa prof. Kazimierza Koraba, dra hab. Michała Łuczewskiego z UW, dr hab. Doroty Kornas-Bieli prof. KUL, o. dr hab. Józefa Augustyna SJ prof. Akademii Ignatianum. Dr Dariusz Cupiał zapowiedział nowy cykl pogłębionych studiów nad kondycją współczesnego ojcostwa i rodziny pod nazwą „STATO”. Będzie on gromadzić kluczowe dane, interpretowane przez najlepszych ekspertów, wskazywać wnioski i przewidywać trendy. Materiał ten będzie realnym wsparciem dla osób zaangażowanych w politykę społeczną i wsparcie rodzin. Projekt został dofinansowany ze środków Pełnomocnika Rządu ds. Polityki Demograficznej i jest realizowany w ramach programu „Po Pierwsze Rodzina!” dofinansowanego przez Ministerstwo Rodziny i Polityki Społecznej. Pełna treść raportu wraz z artykułami eksperckimi i rekomendacjami dla instytucji i organizacji znajdują się na stronie Inicjatywa to realizowany przez Fundację Cyryla i Metodego największy w Polsce program wzmacniania rodzin poprzez wspomaganie ojców. Od 2004 roku z programów skorzystały tysiące mężczyzn, pogłębiając swoje kompetencje, zrzeszając się w Ojcowskich Klubach, biorąc udział w warsztatach i szkoleniach. lk / Warszawa

rejs ojców z dziećmi